-Nareszcie!- krzyknęłam, gdy Bartosz otworzył drzwi domku na
Majorce.
-Nic się nie zmieniło. W październiku też tu przyjedziemy-
wypalił, odkładając nasze walizki pod ścianę. Aha, czyli pamięta miesiąc
naszego ślub, kozak.
-Kochany w październiku to my będziemy we Włoszech. Szkoda,
że tylko na tydzień tutaj jesteśmy..
-Ty możesz zostać.
-Bez Ciebie? Mowy nie ma. Będziemy jeździli za Tobą na
Memoriał i Mistrzostwa, a potem razem do Italii.. Olek podoba Ci się?- spytałam
synka.
-Taaak!- zadowolony biegał po salonie i kuchni.
-To jakie plany na dzisiaj?- pytał mąż, obejmując mnie.
-Musimy się rozpakować, zrobić jakieś zakupy, zjeść kolację
no i spać..
-A spacer?- zaproponował.
-No może później Cię wyprowadzę- oznajmiłam, a ten zadźgał
mnie w żeberka.
Dzisiejszego humoru nikt mi nie popsuje. Tak długo czekałam
za tą chwilą, chcę ją wykorzystać na maxa. Dziś za wiele nie poszaleliśmy i o
22 wszyscy grzecznie spaliśmy.
Rano jak zwykle pobudka w wykonaniu Olka o godzinie 6. Na
piżamie zeszłam do kuchni, wstawiając wodę. Nic tak nie postawia na nogi jak
poranna kawa. Chwilę później na dole pojawili się panowie i uzgodniliśmy, że
zjemy jajecznicę. Syn pobiegł do salonu pobawić się, a Bartek został ze mną i
siedział przy stole pijąc kawkę.
-Tak sobie myślę, że chyba dzisiaj cały dzień spędzimy na
plaży- mówiłam, wyciągając talerze z szafki.
-No pewnie, z wielką przyjemnością zgadzam się z Tobą-
wyszczerzył się.
-Będziesz jarał się laseczkami w bikini, nie?- syknęłam,
lekko denerwując się.
-Tak, szczególnie jedną blondynką w niebieskim stroju-
mówił, przyglądając mi się.
-Widzę, że sprawdzałeś jakiego koloru mam bikini.. Zjesz
tyle?- spytałam, nakładając mu jajecznicę na talerzyk.
-Tak, tak. Olo, śniadanie!- krzyknął.
Mały przybiegł do nas i zajął wygodne miejsce na kolanach
swojego ojca. Gdy zjedliśmy posiłek, zaczęłam zmywać, a Bartosz jak wierny pies
siedział w kuchni i obserwował mnie.
-Ty będziesz tak cały czas siedział?- zapytałam, wycierając
naczynia.
-Nie mogę? Poza tym, nie mam nic ciekawego do roboty..
-To się rozbierz i ciuchów pilnuj.
-Ale masz marzenia- odszczekał, a ja aż z wrażenia
spojrzałam na niego i wybuchłam śmiechem.
-Zbieraj się stąd, idź ubierz Olka i idziemy na plażę-
dostał ode mnie ze szmatki i ze śmiechem poszedł do syna.
W łazience ubrałam bikini i przewiewną sukienkę. Włosy
związałam w koka, a na stopy nałożyłam japonki. Do torby spakowałam koc,
ręczniki, olejek do opalania i ręczniki, a także krem dla syna, żeby się nie
spalił. W drugiej torbie były zabawki małego (łopatka, wiaderko, itp.), a
trzecia była z jedzeniem.
Gdy przy drzwiach zobaczyłam moich panów wybuchłam głośnym
śmiechem. Olek był ubrany w bluzeczkę z długim rękawem i na pewno miał pod nią
jeszcze podkoszulkę, a na nóżkach miał rajstopy.
-A nie będzie mu zbyt zimno?- spytałam z wielkim uśmiechem.
-No jeszcze spodnie mu założę- odparł, sięgając po nie.
-Przestań. Jest gorąco- zaśmiałam się i zdjęłam małemu
zbędne ubrania, został tylko w podkoszulce i pampersie.- Tak będzie dobrze-
oznajmiłam, zadowoleni wyszliśmy na plażę.
Znaleźliśmy wolne miejsce niedaleko domu. Ludzi było
niesamowicie dużo, co się dziwić, pogoda dopisywała. Rozłożyłam koc i panowie
sobie usiedli.
-Do wodi!- krzyknął Olo.
-No dalej tatusiu, idź z nim- powiedziałam, poprawiając
kocyk.
-Poczekamy za mamą, dobra?- spytał małego, na co ten się
zgodził.
Nie pozostało mi nic innego jak szybko ściągnąć sukienkę i
rozebrać syna. Bartosz chwilę marudził, że ktoś może nam ukraść rzeczy, ale
szybko go zapewniłam, że nic takiego się nie wydarzy. Weszłam po kolana do
wody, a za mną mąż z dzieckiem na rękach.
-Brr, zimna- mruknęłam.
-Gorąca skarbie, gorąca.
Zaczęliśmy obmywać ciało
Olka, a potem nasze nawzajem. Za daleko nie wchodziliśmy, bo wiadomo z
dzieckiem trzeba ostrożniej w wodzie, a że Bartosz ma ADHD.. Pobawiliśmy się,
pochlapaliśmy i zgłodnieliśmy. Mąż z synem owinęli się ręcznikiem i wcinali
paluszki, a ja położyłam się na kocu i czekałam, aż wyschnę, może słońce mnie
złapie.
-Ty, zobacz ile samolotów
dzisiaj lata, jakaś kumulacja- fascynował się starszy Kurek i „jeździł” palcem
po niebie, a jego młodsza kopia naśladowała ruchy ojca.
-No, pewnie na górze jest
kolejka- wypaliłam, zakładając na nos okulary.
Poleżeliśmy chwilę w ciszy.
Olek bawił się przy nas na piasku, a Bartek posmarował moje ciało olejkiem. I
zadowolony jeździł palcem po moich plecach, co jakiś czas zatrzymując się na
moich pośladkach, pytając czy tyłka nie chcę sobie opalić. Sorry, skarbie, nie
ze mną te numery.
-Bartek!- usłyszeliśmy trochę
nie wyraźną wymowę jego imienia.
Boże, nawet tutaj są jego
fanki?!
-Matt? Czeeeść!- mąż poderwał
się z miejsca, przywitał z jakimś mężczyzną i przeszli na język angielski.
-Wakacje spędzasz tutaj?
Widzę, że z rodziną jesteś- mówił brunet, wyglądając zza kurkowego ramienia.
-A tak, tak. Poznajcie się,
to jest moja żona Wiktoria, a to Matt Anderson, zaprzyjaźniliśmy się w Rosji-
tłumaczył.
-Miło mi Cię poznać-
usłyszałam.
-Mnie również- lekki uśmiech
i uścisk ręki z mojej strony.
-A to nasz synek, Olek.
-Cześć wielkoludzie-
przywitał się z nim „piątką”.
-Sam jesteś?- Bartosz zaproponował by spoczął z nami na
kocu. A więc siedzimy sobie w trójkę, mąż mnie obejmuje a syn przesypuje piasek
z łopatki do wiaderka.
-Tak, nie mam dziewczyny, a rodzina spędza teraz czas na
wsi- wyszczerzył się Anderson.- Ale Tobie to się stary powodzi. Odżyłeś po
powrocie z Rosji- zabawnie poruszył brwiami, wskazując na mnie i dziecko.
-No widzisz jak ona na mnie działa? To jest mój prywatny
dopalacz- przytulił mnie mocniej i zaśmiał się.
-Olek, nie syp na pana piasku- odezwałam się, gdyż zasypywał
stopy siatkarza.
-Nie- burknął i dalej sypał.
-Olo! Tak nie wolno- ale ten robił swoje, co to tam słowa
matki.
-Ale nie krzycz na niego- usłyszałam ze strony Bartka.- Matt
się nie obrazi o to, zobacz teraz razem się obsypują.
-Jest dobrze- odparł Amerykanin.- To teraz przenosicie się
do Włoch?
-Tak, w październiku tam zamieszkamy- odparł Kurek.
-Jeszcze nic nie wiadomo, bo Bartuś nie może znaleźć
odpowiedniego mieszkania dla nas- z wymuszonym uśmiechem wypowiedziałam się na
temat naszej przeprowadzki.
-Nie że nie mogę, tylko albo są za małe albo w paskudnej
okolicy- wyjaśnił.
-A widziałeś moje mieszkanie w Rosji? Mój sąsiad ma jakieś
porachunki z mafią i zawsze otwieram drzwi z nożem w ręku- opowiadał Matthew.
-Ja kupię Wiki jeszcze gaz, żeby nosiła w torebce..
-Butlę z gazem?- spytałam, na co ten popukał mnie po głowie
i stwierdził, że jestem głupia.
Matt spędził z nami kilka godzin na plaży, a potem razem
pojechaliśmy do jakiejś knajpki na obiadokolację. Po bardzo męczącym dniu, Olo
usnął już o 20, z czego wywnioskowaliśmy, że pewnie będzie spał do rana. A my
urządziliśmy sobie wieczorek przy lampce wina, wtuleni w siebie rozmawialiśmy
na przeróżne tematy, co chwilę dając sobie buziaki. Po naszej bardzo owocnej
nocy, aż jestem w szoku, że syn się nie obudził od tych jęków, kolejnego dnia
nie nadawaliśmy się do życia. Zmęczenie robiło swoje, ale przecież nie
popsujemy wakacji małemu, więc znowu spędziliśmy cały dzień nad wodą, robiąc
pamiątkowe zdjęcia.
-Ruszać się przez Ciebie dzisiaj nie mogę. Ja coś czuję, że Ty mnie w nocy nawalasz po nerkach
jakimś kijem bejsbolowym- wzdychałam, obserwując syna.
-Źle Ci ze mną? To proszę
bardzo, wybieraj: ja, Edward Cullen czy Hache z „Trzy metry nad niebem”?- wypalił
nagle.
-Ale przecież oni nie
istnieją..- nie bardzo wiedziałam o co mu teraz chodzi, był śmiertelnie
poważny.
-No to zostałem Ci tylko ja- z
wielkim uśmiechem położył się na kocu i przegryzał paluszki.
-Jesteś niemożliwy- ucałowałam
go w polik i razem wypoczywaliśmy.
Cześć, cześć, cześć. :)
No i już piąty rozdział tutaj, historia się toczy, sielanka trwa, słoneczko świeci, jest dobrze.
Problemy Mariusza z alkoholem to był taki nagły pomysł i masz. Napisało się. Tak samo jak i pojawienie się Andersona tutaj. Kto wie, co jeszcze się wydarzy, moja wyobraźnia nie śpi a pomysł same się rodzą.
Jeśli ktoś chciałby być powiadamiany o nowym rozdziale to proszę zostawić jakieś namiary w zakładce INFORMOWANI.
Pozdrawiam, Dośka.